środa, 26 czerwca 2013

Goniąc rower...

Jeszcze opony nie wystygły po piątkowym starcie, a już w niedzielę pojechaliśmy z ekipą z KKZK (tak, właśnie w tym klubie zagościłem na dobre) na kryterium do Grodna. Pogoda wymarzona, nie za ciepło nie za zimno, nic tylko wykopki robić. Ekipa czyli stała fantastyczna czwórka. Nazwę nas 4F :D Patryk, Łukasz, Bogdan oraz nieskromne Ja wybraliśmy się na 30 km wyścig. Chłopaki pozakładali oponki jak na błoto. "A jedźcie, to wam będzie ciężko"- pomyślałem przed startem. Jednak już na pierwszym zjeździe nie było mi tak wesoło. Pierwsze błoto i moje zjechane Crossmark'i nie były w pełni kompatybilne z ową trasą. Ślizgałem się okrutnie, ale to że poszedłem z czołówką na starcie do czegoś zobowiązuje, więc brnąłem dalej... Tak... Brnąłem to będzie dobre słowo. Dojechałem w około 7 osobowej grupce do pierwszego zjazdu, na końcu którego był skręt o 90 stopni w prawo na tory kolejowe. Dosłownie na, gdyż ułożone w poprzek deski pozwalały na przejazd przez jedną szynę, a taśmy zagradzały przejazd przez drugą, co w efekcie znaczyło dalszy ciąg trasy właśnie po torach kolejowych. Wjazd okazał się jednak pechowy. Chcąc nie dać się wyprzedzić po zewnętrznej, ostro przyciąłem zjazd po desce z toru i... GLEBA. Do tego fenomenalnie podcinam zawodnika próbującego wyprzedzić mnie po zewnętrznej, a czołówka spokojnie sobie odjeżdża. Wykwintnie. Nie mogąc się długo pozbierać, tracę cenny czas i kontakt z najlepszymi. Pod koniec tego żałosnego i błotnego wyścigu (żałosnego oczywiście dla mnie) wywracam się w lesie na błocie jeszcze dwa razy. Zdecydowanie przeceniłem możliwości moich opon przy kilku ostrzejszych manewrach, co w ostatecznym upadku prowadzi do kąpieli w chyba największej kałuży w całym wyścigu. Mokry, zły i obolały wyprzedzam na ścianie płaczu do mety jeszcze dwóch zawodników. Cały czas jechałem ze świadomością że goni mnie Łukasz, po czym na mecie okazuje się, że on już siedzi i je makaron. Chłopak zdobył się nawet na to, by podejść, pogratulować mi porażki i wykrzyczeć: REWANŻ :D Pozostało mi tylko czekać na ostateczne wyniki i z pokorą przyjąć wyższość Łukasza na dystansie mini maratonu ;) Łukasz wygrał kategorię w której była cała nasza 4F, ja skończyłem na miejscu 4 a Bogdan na 19. Losy miejsca Patryka vel Trzepaka nie są mi znane, chodzi mi oczywiście o wynik ;)
Za tydzień wybieramy się na Bike Adventure. Po powrocie będę miał co opisywać. Chyba zrobię sobie notatki codziennie po każdym etapie żeby nie przeoczyć żadnego szczegółu. Czterodniowy wypad naszej 4F będzie na bank niezapomniany.

sobota, 22 czerwca 2013

Błoto w suszy

Piątek godzina 12:30. Pod stawami w Bystrzycy pakujemy z Bogdanem nasze rowerki do auta. Jedziemy do Kłodzka. Wyścigi rozpoczną się o 15 więc trzeba już tam być i znać trasę. Od razu przebraliśmy się i ruszyliśmy raźnie na Owczą Górę. Oznaczona już taśmami trasa prowadziła nas do fosy, w której czekała nie lada niespodzianka. Z początku myślę "fajnie jest bo sucho dzisiaj". Kara przyszła szybciej niż zdążyłbym powiedzieć znane polskie przysłowie: "ku**a mać".Za pierwszym zakrętem szosy czaiło się pierwsze małe ( w porównaniu do tego cp było dalej) bagno. Dalej mogło być tylko gorzej. po wyjeździe z fosy przelot łąką i wjazd do lasu. W fosie Narzuta nie był happy ale w lesie jego stan gorączkowy wzrósł do maksimum, gdy zobaczył szereg hopek i siodeł. Jego narzekania sprowadzały się do krótkiego "pier***e nie jadę!".Przypomniałem mu jednak że nie ma nic do stracenia i pojechaliśmy na rynek zapisać się. Podczas zapisów Bogdan po raz kolejny pokazuje swoją wyższość (szkoda że tylko "plastikową") i zapisuje się do zawodników z licencją. Miałem złudne nadzieje, że licencjonowani i Ci bez "plastiku" pojadą w osobnych kategoriach. Jednak kategoria "Elita" nie posiadała takiego bajeru.Jak się później okazało w naszej kategorii znalazło się paru gości, którzy bądź co bądź musieli mi dowalić. Porażka była nieunikniona. Sam wyścig zaczął się dopiero około godziny 18. Istna męczarnia, czekanie w słońcu i beznadziejna organizacja wypruły z nas przedstartowe chęci. Mówiąc "z nas" mam na myśli Bodana, Łukasza, Grześka, Patryka oraz Konrada. Z pomocą dopingową przyszedł nam Kamil, jednak jak się okazało doping posiadał tylko ustny więc niewiele nam to dało :/. Wreszcie lista obecności. "Na pierwszą linię zapraszamy Elitę". Gdy przecisnąłem się do przodu, zastanawiałem się czy aby na pewno też o mnie chodzi. Na kresce stali już: Kurczab, Kawalec oraz Alchimowicz. "No to pojechane z czołówką". Jednak wyczytują nazwiska kolejnych moich znajomych oraz moje. "Chodzi więc o nas". Kategorie puszczane co 15 sec. Sędzia daje znak. Ruszamy. Lecę ile się da za "koksami". Nagle przede mnie wlatuje Grzesiek. Szkoda bo trochę mnie zblokował i przez to kontakt z czołówką zerwał się już przed wlotem do lasu. Ale jedziemy już równo, po czym na drugiej pętli dogania mnie Łukasz! "Niemożliwe! Skąd ma tyle mocy?". Jednak nie miał, bo pętlę później walczył w fosie z własną bombą o utrzymanie się na siodełku. Podczas naszego wyścigu narzuta na swojej 2 pętli rozwalił, jak się później okazało magicznie możliwe do naprawienia, kółeczko od przerzutki. Po chwili Łukasz poczuł smak błotka w tym samym miejscu co ja pętlę wcześniej. Odjeżdżam mu i zaczynam samotny wyścig. Może samotny nie całkiem, bo w końcu już paru ludzi dubluję ale ścigantów ani z tyłu ani z przodu. Grzesiek złapał bombę jeszcze przed wyprzedzeniem mnie przez Łukasza, jednak on nie ukończył jak my wyścigu. Szkoda. 5 pętla. Wlatuję do lasu i widzę że trochę dalej za mną ktoś zbliża się z nieludzką dla mnie prędkością. To nie kto inny jak znany Kurczab. "Więc marzenie o braku dubla dzisiaj się nie spełni". Bezlitośnie mnie wyprzedza i po chwili czynią to samo Kawalec i Alchimowicz. Po wyścigu. Wyjeżdżam z fosy i na łące ściągają mnie z trasy. Nie było mi dane pojechać 6 kółka, na które serio liczyłem.  Skoczyłem zawody jako 5 w elicie. Na pocieszenie złapałem 2 miejsce w kategorii Orlik czyli 18-23, i miałem okazję stanąć stopień niżej niż Kurczab. "Za rok postaram się nawiązać walkę z lepszymi ;)"

niedziela, 16 czerwca 2013

Górale na start Sczawno Zdrój XC

15.06.2013 - Dzień sądu ostatecznego. Podjąłem się wyzwania, jakim był dla mnie pierwszy start w XC. Czy zrobiłem dobrze? Nie mam pojęcia.
5:30 - pobudka... wiem że mam jeszcze do przygotowania parę rzeczy. Rower czeka tylko na zapakowanie go do bagażnika. I znów te nerwy - "czy aby na pewno wszystko mam?". Po stałej wyliczance wszystkich potrzebnych (bardziej lub mniej) rzeczy mogę zjeść śniadanie, podgrzać przygotowany makaron z serem, dodać do niego cukru i... w drogę. O 7 byłem umówiony z Grackiem ( nie byle kim ;) ) w Polanicy Zdroju, a stamtąd razem pojechaliśmy na wyścig. Gracek na szczęście przygotował sobie "krótszą i szybszą" trasę, stąd i na wyścig zajechaliśmy po 9 czyli teoretycznie po czasie przeznaczonym na zapisy ;) Patryk i Konrad byli bardziej cwani niż my, zapisali się elektronicznie i zostało im tylko odebrać numery (które nikomu nie wypominając ja odbierałem) 2 h przed startem, a sam start był o 14. Łatwo policzyć, że mieliśmy z Grackiem mnóstwo czasu na zapoznanie się z trasą. Po zapisach od razu miałem ochotę przejechać się torem do four cross'u, który stanowił część trasy. Nie szło mi raczej na nim najlepiej, a już na pewno nie byłem na nim najszybszy.
 
 
 
Po wjeździe do lasu przywitały nas 3 mniejsze i 2 troszkę większe dropy, z czego ten ostatni dosyć mocno bił w górę. Następnie zjazd po korzeniach i nie lepszy podjazd. W sumie to tak właśnie wyglądała cała trasa... Po przejechaniu pierwszej pętli rozgrzewkowej wpadł mi do głowy wyśmienity pomysł: "Pakuję się i jadę do domu bo nic tu po mnie". Oczywiście gdybym to zrobił, w życiu nie wybaczył bym sobie straconej szansy startu w XC. Po jakimś czasie dojechali do nas również Patryk i Konrad. Objechaliśmy jeszcze parę razy trasę. Łącznie 6 pętli, więc trasę już znałem dobrze. Tyle też pętli wyznaczyli nam organizatorzy. Nasz start o godzinie 14 przewidywał kilka kategorii. U23, Elita Kobiet, Elita Mężczyzn, Junior i M17(ta nasza: 17-29 lat). Przyjechało tam kilka zespołów, między innymi KTM. My jednak ścigaliśmy się w innej kategorii, bo bez licencji.
Stoję więc przed startem w 2 linii. Organizatorzy wyczytują wszystkie nazwiska startujących. Potem możemy już ruszać na trasę. Gwizdek i start. Pierwsza linia zerwała mocno do przodu. Już na samym starcie było tłoczno więc trzeba było mocno przeciskać się do przodu. Średnio mi to wychodziło, ale spychany na koniec nie byłem. Od początku straciłem jednak kontakt z czołówką, toteż z Grackiem. Patryk i Konrad od razu ustawiali się w ostatniej linii więc nie wskazane było oglądać się za nimi. Pierwsza pętla dosyć mocna. Na tej trasie nie było gdzie złapać oddechu, o tym by się napić nawet nie wspomnę. Przejeżdżam pod banerem. "To dopiero druga pętla, a ja już mam dość!!!". Jednak trzeba jechać dalej. 2 była najgorsza. Po niej przestałem czuć cokolwiek. Po prostu jechałem swoje. Różnice między zawodnikami były ogromne więc wyścig jechało się samemu. Koniec 4 pętli. Widzę, że ktoś mnie dogania. Ale kto to może być?? Nagle ktoś odzyskał siły??? Niestety nie. Gdy ja kończyłem 4 pętlę, na równi ze mną 5 kończył Rafał Alchimowicz. Już na four cross'ie mnie wyprzedził. Starałem się mu dorównać, jednak nie bardzo mi to wychodziło. 5 pętla. Jadę dosyć mocno, na tyle na ile mogę. Na 4 dublowałem już Patryka, który gdy prowadził rower widział moją śmierć, więc nie wiem skąd miałem siły na 5 pętlę. Jakoś jadę. Dojechałem ( a raczej dotoczyłem) się do końca i... 6 już nie pojadę. "Witamy na mecie Kamila Wyszyńskiego". Przywitałem się tylko ze skwaszoną miną z czekającym już tam Konradem, który został zdjęty (czy też zrezygnował?) po 4 pętli. Tyle też przejechał pętli Patryk. Wkurzony od razu pojechałem do samochodu, czekając na Gracka, który ok 5-6 min przyjechał za Rafałem na metę i popędził by nagrać kamerką mój zjazd po four cross'ie. Jeszcze nie wiedział że już czekałem przy aucie, zdjęty z trasy przez sędziów pętlę przed końcem. Smutne ale prawdziwe. Sam start był dla mnie czymś ważnym. Nigdy bym nie przypuszczał, że będzie tak ciężko ;). Na pocieszenie zająłem 5 miejsce w mojej kategorii a Gracek 1 ;) Alek również zajął 1 miejsce w swojej kategorii więc wszyscy byliśmy "happy". Postaram się wybrać na następną edycję do Wałbrzycha, jednak na pewno moje oczekiwania co do mojego wyniku na tego typu zawodach zdecydowanie zmaleją ;D Pzdr.


Zapraszam też na blog Patryka vel Trzepaka, który, w przeciwieństwie do mnie, tworzy niecodzienne relacje z wyścigów : http://trzepactwo.blogspot.com/
Jest jeszcze blog takiego Kamila Handla, ale nie chce mi się o nim gadać to sobie poczytajcie ;D
http://kamil-xc.blogspot.com/

 

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Czeskie drogi... Coś nieosiągalnego dla Polski ;)


W niedzielę (09.06.2013) wybraliśmy się z Narzutą na wycieczkę krajoznawczą do naszych południowych sąsiadów - Czechów. Wprawdzie nasze "zgrupowanie zagraniczne" trwało ok 2 h ale warto było tam pojechać ;) Trasa po stronie czeskiej wiodła od granicy na Niemojowie do Boboszowa. Lekko i przyjemnie krótko mówiąc. Podciągnąłem to pod trening wytrzymałościowy i było bardzo miło pojeździć w niskim tętnie w piękną pogodę. Gdy wracaliśmy już do domu, pojechaliśmy na Międzylesie i Różankę. Tam spotkaliśmy mojego rywala z poprzedniego dnia z czasówki na jego 29 calowym Bulls'ie. Rowerek nawet fajny, jednak sam zawodnik przecenił swoje możliwości, i chcąc nadążyć za nami na zjeździe z górnej części Różanki wyprzedził Narzutę przed zakrętem i bez hamulcy wbił się w 180-cio stopniowy zakręt. Efekt? Podręcznikowy szlif czego następstwami były zdarte przedramię i lekko przytarte kolano. Kolega towarzyszył mi aż do Długopola Zdroju. Tam ja pojechałem na Porębę. On zaś wybrał się oczyścić rany w zdrojowej wodzie i zmykać z powrotem w stronę Międzylesia. Gdy już podjeżdżałem Porębę, nie czując za bardzo prawie 100 przejechanych kilometrów, pogoda zaczęła zdecydowanie się pogarszać. Wpadłem do domu, zdążyłem ledwo wziąć prysznic i... Cudne oberwanie chmury... Ciekawe czy Narzuta i "Człowiek Szlif" wrócili na czas do domów ;)

Na koniec fotka ze zgrupowania ;D

sobota, 8 czerwca 2013

3..2..1.. I ognia pod górę czyli Uphill Cup 2013

Czasówka rozgrywana dzisiaj była świetną okazją by sprawdzić stan swojej formy. Czysta moc. Tylko to się liczyło.
Pobudka o 7:20. Nie mam siły. To nie będzie dobry dzień. Standardowo poprzewracałem się w łóżku do 8 i wstałem, mając jakby więcej sił niż 40 minut temu. Spojrzenie przez okno, i co widzę??? Mgła! Bezlitosna zaraza osiadła w małej kotlinie, by nie dopuścić porannych promieni słońca do moich, tak spragnionych owego ciała niebieskiego, oczu. Jednak przebijające się bezchmurne niebo mówiło mi, że to będzie ciepły i pogodny dzień. Czym prędzej zszedłem na śniadanie, dzwoniąc w międzyczasie do Narzuty, by o 9.30 móc spotkać się na skrzyżowaniu w Długopolu Górnym z Różanką, i móc swobodnie pojechać na wyścig do Międzylesia, który jest dopiero o 13, więc będzie czas i zjeść i odpocząć, bo jechaliśmy na wyścig na rowerach. Narzuta wspominał coś o lokalu, który jest w posiadaniu jego rodziców, znajdującym się przy rynku. Stwierdził że tam zostawimy nasze rzeczy itp. Pomysł okazał się świetny! Nasz "Lokal operacyjno-szturmowy" posiadał nawet toaletę (wypas nie ma co). To lekką dygresją zdjęcie Narzuty w lokalu!
 
Tak więc

lokal pełną parą.

Następnie skontaktowałem się z kolejnym znajomym uczestnikiem czasówki, czyli Damianem. Zostawiliśmy więc kilka rzeczy w "lokalu operacyjno-szturmowym" i pojechaliśmy do Damiana. Po krótkim spotkaniu, kręciliśmy się jeszcze po Międzylesiu, czego wynikiem było kolejne cudowne zdjęcie: "Narzuta w wersji PRO!"





Tak więc jest ok jak na razie.
Dobra, już nic ciekawego się nie stało, aż do czasu zapisów. Gdy podjechaliśmy z Damianem i Bogdanem do biura zawodów, obok namiotu organizatorów stała Audi S5. Fajne autko. Trochę kosztuje. Jeszcze fajniejszy był rower właściciela samochodu, lub syna właściciela. Cipollini za ok 70 tys. Tenże delikwent zaraz po wyjęciu sprzętu, złożeniu go do kupy (przepraszam za wyrażenie) zbadał prędkość wiatru itp. ważne sprawy (żart) i napompował koła do odpowiedniej liczby atmosfer. Oczywiście staliśmy i z zaciekawieniem przyglądaliśmy się jego poczynaniom. Ku naszemu już totalnemu zaskoczeniu, ekspert wyciągnął trenażer (połowa ludzi na tej czasówce nawet nie widziała w życiu takiego sprzętu) i zaczął się rozgrzewać. No cóż. Może myślał że jutro jest pierwszy etap TdP więc zaczął jak profesjonalista. No mniejsza. otrzymaliśmy kolejno numery: Damian 13, Narzuta 14 i ja 15. Konieczna była taka kolejność. Ja miałem gonić Narzutę, Narzuta Damiana, a biedny Damian miał nie dać się jak najdłużej złapać. Tak więc przejdźmy do startu. 3..2..1.. i poszedł! Pierwszy zawodnik. Potem już 11 kolejnych no i 13 był Damian. "Zerwij ze startu i idź mocno po prostej" - taka moja ostatnia rada do Damiana jak i do Narzuty. Chłopaki ładnie poszli. Teraz ja. Wystrzeliłem dosyć mocno. Nogi wydawały mi się dosyć ciężkie ale po ok 1 km już było ok. Teraz początek podjazdu i.. Narzuta w zasięgu wzroku. Minuta przewagi a już połowę odrobiłem na pierwszych 2 km. Jest dobrze. Jednak moment, w którym Narzuta dostrzegł mnie, podziałał na niego ja czerwona płachta na byka i ruszył w pogoń za jadącym już niedaleko niego Damianem. Na szczycie Różanki już prawie go miał, a ja cały czas miałem ok 300 m straty do nich obu.

"Chłopaki są na szosach, więc przez Różankę ładnie polecą" - pomyślałem. Karkołomny manewr Narzuty, wyprzedzanie Damiana na zakręcie, okazał się dla niego zbawieniem, i Narzuta już mógł liczyć na walkę tylko ze sobą, przynajmniej do podjazdu na Gniewoszów. Po chwili i ja dogoniłem Damiana, pokazując mu by łapał koło, jednak ten odparł tylko urwane słowo " Kolka!". Znam ten ból dobrze z ostatniego wyścigu MTB. Więc pozostawiając Damiana samego, goniłem za już słabnącym chyba Narzutą. Tak! Już na początku podjazdu pod Gniewoszów wyprzedziłem Narzutę. Tuż przed wyprzedzaniem odwrócił się i pokazał ręką jakby pistolet i udawał że we mnie strzela. Nie zrozumiałem jego zachowania, ale wiedziałem ze pod Gniewoszów nie pojadę na jego kole, bo to dla mnie trochę za mało. Leciałem dalej. Minąłem zawodnika z numerem 1. "On już ma stracone do mnie 14 minut"- pomyślałem w trakcie wyprzedzania (zawodnicy puszczani byli co minutę). W lekkim stanie nieważkości wspinałem się pod górę raz w siodle, a raz już na stójce. Było ciężko. Zobaczyłem napis 300 m do mety i pierwszych zjeżdżających już z góry zawodników, między innymi naszego "eksperta Cipollini". 200 m... Jest naprawdę ciężko, a trzeba zrobić dobry finisz! Popatrzyłem kątem oka w dół. Narzuty już nie było widać. 100 m i już widzę metę. Parę przełożeń wyżej i ostatkiem sił, ciężko dysząc i na stójce wpadłem na metę sprintem. Droga już mi się rozmazała całkiem. Dotarłem na pobocze i padłem bezsilnie. "Good job Kamil". Ocknąłem się po ok minucie. Za moment widziałem Bogdana, który ledwo człapie zbliżając się do mety. Zacząłem do niego krzyczeć ale on na nic już nie reagował. Znam ten stan. Po jeszcze paru minutach dojechał Damian. Jest komplet. Do rzeczy. Wyniki: do końca nie są mi znane kolegów, ale ja osiągnąłem czas 21:02 na dystansie ok 11 km. Jest dobrze. Tym bardziej że Gniewoszów naprawdę był niszczący. Wszyscy byli zadowoleni ze startu. Poza mną. 4 miejsce w open... Grrr... Cipollini!!! Wygrał. Sprzęt zrobił swoje. Pokonał mnie o jakieś 67 tysięcy złotych. Czas? 19:41. Moim zdaniem jak na szosie tej kategorii nie zrobił szału. Potem był Przemek z BKC no i ktoś jeszcze. Podam wyniki jak będą na stronie organizatora. Oczywiście ja na MTB nie miałem z nimi szans więc musiałem się zadowolić 4 czasem, pokonany przez 3 szosy. Za rok będzie może jeszcze lepiej. A w kategorii i tak wygrałem :) Puchar i medal do kolekcji ;)




 
 

czwartek, 6 czerwca 2013

Dzień dobry, kontrola ruchu drogowego...

Tak. Takie właśnie słowa usłyszałem jadąc na trening. Spokojny zjazd do Długopola z Poręby i nagle dzwoni telefon. Wyprostowałem się na siodełku, puściłem kierownicę i odebrałem. Powiedziałem że już jadę, gdyż był to kolega, z którym miałem się zaraz spotkać i zaraz po rozłączeniu usłyszałem koguty policyjne! Wystraszony wjechałem na pobocze i złapałem kierownicę. Po czym szanowny pan policjant upomina mnie bym się zatrzymał. Posłusznie zatrzymałem się i wysłuchałem rutynową litanię, którą słyszy każdy kierowca. No cóż, widać tak być musi. Przedstawiono mi moje wykroczenie jako: "jazda bez trzymania kierownicy i rozmowa przez telefon podczas kierowania". Resztki instynktu samozachowawczego kazały mi nie parsknąć śmiechem i spuścić głowę w celu potwierdzenia że rozumiem zarzuty. Chwilę przed tym przejechali Łukasz i Marcin śmiejąc się że przekroczyłem prędkość, jednak mi już przestało być do śmiechu nawet wewnętrznie gdy spokojnym głosem Pan Policjant powiedział: "dokumenty do kontroli". Całkiem zdębiałem, tłumacząc, cały czas utrzymując powagę, że nie mam przy sobie żadnych dokumentów i jadę na trening. Po czym usiadł i spisał wszystkie moje dane osobowe, z powagą dodając " 200 zł za rozmowę przez telefon i 300 zł za jazdę bez trzymania kierownicy". Na końcu języka była riposta i śmiech, jednak widząc jeszcze poważniejsze miny Pana Władzy spokojnie zacząłem się tłumaczyć, że nie jestem człowiekiem pracującym i nie mam pieniędzy. Wytłumaczenie jakieś jest, i chyba udało się okazać wystarczającą skruchę. Rezultat: pouczenie. Morał: nigdy więcej rozmowy przez telefon na rowerze podczas jazdy, choćby dzwonił sam prezydent. No chyba że dziewczyna...

wtorek, 4 czerwca 2013

Trenować ważna rzecz

No cóż... Było miło ale się skończyło. Wczoraj dzień wolny, pierwszy raz od chyba miesiąca, a dzisiaj już trening na basenie w kłodzku. To chyba podchodzi pod wytrzymałość, nie? W każdym razie basen o 8 rano to coś cudownego.